Proza, poezja, architektura. Wrażenia z ostatnio przeczytanych książek, garść informacji z rynku wydawniczego oraz okazyjne wynurzenia literaturą inspirowane.
Pozycja z listy 1001 książek które musisz przeczytać przed śmiercią.
Z panem Jamesem miałam okazję spotkać się na 3 roku studiów podczas omawiania Daisy Miller. No cóż, nie ma sensu ukrywać, iż utwór ten zupełnie nie przypadł mi do gustu. Fabuła była dla mnie przewidywalna, bohaterowie nie wzbudzali mojej sympatii. Szybko przeczytałam, szybko zapomniałam.
Teraz, po prawie 3 latach przerwy, postanowiłam ponownie sięgnąć po prozę Jamesa. Z jakim skutkiem? Wydaje mi się, że nie takim znowu najgorszym.
Portret damy jest dość opasłym tomem ale całość czyta się w miarę szybko. Mamy tutaj tematykę typową dla Jamesa – rozdarcie pomiędzy kontynentem amerykańskim oraz Europą. I tak główni bohaterowie, to Amerykanie którzy albo zdecydowali się osiąść na starym kontynencie albo wpadli tutaj jedynie z wizytą. Nie muszę chyba dodawać, że wątek ten przewija się przez całą powieść i co jakiś czas bohaterowie snują rozważania o wyższości społeczeństwa amerykańskiego nad tym europejskim. Nie jest to jednak kwestia nużąca, za jej pomocą James kreśli ciekawą panoramę epoki wiktoriańskiej - niestety, ogranicza się jedynie do wyższych sfer.
To, co przeszkadzało mi w tej powieści, to główna bohaterka, a raczej to, co zrobił z nią autor w drugiej części tomu. Isabel zapowiadała się niezwykle ciekawie, dziewczyna odrzucająca raz po raz kolejne oświadczyny, twierdząc, że najprawdopodobniej nigdy nie wyjdzie za mąż. Ceniła sobie mądrość, chciała podróżować i poznawać świat. A tu nagle nie wiadomo dlaczego zakochuje się w pewnym wdowcu, który bynajmniej nie odwzajemnia tej miłości, lecz darzy żarliwym uczuciem jej posag. Bohaterka nagle traci swój koloryt, staje się praktycznie transparentna. Nawet gdy ma szansę na odmianę swojego losu, nie wykorzystuje jej. Isabel ginie na tel pozostałych kobiet, którym James zdecydował się dać cechy dominujące, niemal przywódcze. Rozumiem, że jest co celowy zabieg autora i to stanowi rdzeń tej powieści ale jednak mimo wszystko poczułam się trochę zawiedziona czytając drugą część tekstu.
Część z was może widziała nakręcony na podstawie powieści film w reżyserii Jane Campion. Po przeczytaniu książki również skusiłam się na tę ekranizację i niestety, oprócz cudownej muzyki Wojciecha Kilara całość nie przypadła mi do gustu. Pani reżyser skupiła się na aspekcie ukrytych pragnień kompletnie ignorując pozostałe walory tekstu. Bardzo wyrazista, wyemancypowana Henrietta Stackpole została tutaj zupełnie zepchnięta na margines. Dlatego w tym wypadku warto jednak sięgnąć po książkę.
Komu polecam?
Wszystkim tym, którzy lubią klasykę.