Proza, poezja, architektura. Wrażenia z ostatnio przeczytanych książek, garść informacji z rynku wydawniczego oraz okazyjne wynurzenia literaturą inspirowane.
Władimir Sorokin
Wydawnictwo Czarne, 2013
Czas na wrażenia z pierwszej książki przeczytanej w ramach „Szlaku literatury zagranicznej”.
Środek zimy. Całą okolicę pokryła gruba warstwa śniegu, wokół szaleje zamieć. Tymczasem w pewnej wiosce wybuchła zaraza, tajemnicza „czernucha” sieje tam niemałe spustoszenie. Na odsiecz przybywa doktor Płaton Iljicz Garin, posiadacz szczepionki, leku na rodzące się we wsi zło. Z pomocą chlebowoza Chrząkały i jego samopędu zamierza stawić czoło wszelkim niesprzyjającym warunkom atmosferycznym i dotrzeć do wioski na czas. Niestety, okazuje się być to trudniejsze, niż mu się wydaje. Po drodze przyjdzie mu się zmierzyć nie tylko z tytułową zamiecią lecz również z innymi przeciwnościami losu.
Streszczenie fabuły zapowiada typową powieść drogi. Bohaterowie wyruszają w podróż w konkretnym celu (Garin w poczuciu obowiązku społecznego, Chrząkała niejako z musu), przeżywają rożne przygody, które mają na celu utrudnić im wypełnienie tej niezwykle ważnej misji. Nic specjalnego, to już było. Temat przerobiony wielokrotnie, ile można czytać o tym samym.
A gdyby tak odrobinę ubarwić tę historię? Gdyby tak dodać odrobinę baśniowego oniryzmu i całość osadzić w nurcie postmodernizmu? Może to by zadziałało?
Całość zaczyna się niewinnie. Choć nigdzie wyraźnie nie mamy zaznaczonego czasu akcji, z brzmienia języka, jakim posługują się główni bohaterowie, można się domyślić, że znaleźliśmy się na ziemiach XIX-wiecznej Rosji. Upewniamy się w tym twierdzeniu analizując postawę głównego bohatera, doktora Garina, który wraz ze swoimi szlachetnymi ideałami aż emanuje tokiem myślenia typowym dla ery pozytywizmu. Trwamy w tym przekonaniu przez pierwsze strony lektury, aż nagle poznajemy Chrząkałę i jego samopęd zaprzęgnięty w konie wielkości kuropatwy. To pierwszy bardzo istotny zwiastun, że mamy do czynienia z fikcją literacką, która nie ma zamiaru imitować prawdziwej historii. Nie, Sorokin tworzy swój własny świat, niezwykle złożony, nie poddający się żadnym klasyfikacją. W momencie, w którym pogodziliśmy się z tym, że mamy tutaj elementy baśni (karły, olbrzymy) zostajemy zaskoczeni przez obecność elektryczności i radio, w którym można oglądać wiadomości. Pójdźmy jednak o krok dalej a za rosyjskim folklorem i sygnałami nowoczesności znajdziemy futurystyczne narkotyki i nie mniej ciekawe skutki ich brania. Gdzieś tak mniej więcej w połowie książki czytelnik zaczyna wyraźnie odczuwać, że chociaż nasi bohaterowie wciąż pozostają w drodze, to jednak cel ten już nieco się rozmywa i traci na wadze.
Całość, oprócz ciekawej, choć nieco dziwnej historii, w dużym stopniu przesiąknięta jest typową rosyjskością. Już sama tytułowa zamieć przywodzi na myśl pokryty grubą warstwą śniegu rosyjski interior. Dorzućmy do tego alkohol, podążanie za głosem instynktów seksualnych oraz wymowne zakończenie całości. A to dopiero początek. Ci czytelnicy, którzy są dobrze zaznajomieni z literaturą rosyjską zauważą również wiele nawiązań do dzieł rodaków Sorokina.
Zamieć nie jest lekturą łatwą i ci mniej wytrwali mogą się nieco zniechęcić. Zupełnie jak nasi bohaterowie błądzą wśród zamieci, tak i my mamy prawo poczuć się lekko zdezorientowani i zagubieni w warstwie narracyjnej. Nie znajdziemy tutaj odpowiedzi na to, dlaczego radio z wizją wciąż pozostaje radiem, a nie telewizorem. Nie wiemy, dlaczego część ludzi jest karłami, skąd wzięli się olbrzymi. Zupełnie jak we śnie – musimy po prostu te wszystkie anomalie uznać za oczywiste i dać się porwać Sorokinowi w tę szaloną drogę.