Proza, poezja, architektura. Wrażenia z ostatnio przeczytanych książek, garść informacji z rynku wydawniczego oraz okazyjne wynurzenia literaturą inspirowane.
Kamil Janicki
Znak, 2013
Jeszcze nie tak dawno temu cała Polska żyła skandalem wywołanym przez niejaką Katarzynę W., która zaangażowała cały kraj w poszukiwanie jej uprowadzonej córki, którą, jak się później okazało, sama kilka godzin wcześniej zamordowała. Ta niepozorna kobietka o godnych pozazdroszczenia zdolnościach aktorskich, dzięki swojej wyjątkowo barwnej osobowości przez wiele tygodni nie schodziła w pierwszych stron gazet brukowych. Dwa najpopularniejsze tytuły obecne na rynku prześcigały się w publikowaniu kolejnych wywiadów z oskarżoną, sesji zdjęciowych z jej przejażdżek konnych, czy publikowaniu pamiętników. Z pomocą mediów Katarzyna W. została prawdziwą celebrytką.
W tej sprawie oburzają dwie kwestie. Po pierwsze – wyrodna matka, która targnęła się na życie swojej małej córeczki. Po drugie – udział mediów w całym tym przedstawieniu. Oczywiście możemy śmiało powiedzieć, że takie wypaczenia i ich promocja w mediach jest domeną dzisiejszych czasów. Nic bardziej mylnego.
Pamiętam, jak w samym środku trwania ‘matko-Madziowej’ afery, jeden z portali informacyjnych przypomniał podobną historię z lat 30. ubiegłego wieku. Podobną tylko w nieznacznym stopniu, ponieważ oskarżona w rzeczywistości była nie matką, a guwernantką, a zamordowana dziewczynka była nieco starsza, niż Madzia. Proces Rity Gorgonowej, bo właśnie o niej tutaj mowa, był znacznie mniej skomplikowany a oskarżona pod względem przebiegłości nie dorastała matce Madzi nawet do pięt. Sprawy te łączył za to inny czynnik – media i zainteresowanie opinii publicznej. Ten, kto myśli, że gazety plotkarskie są całkiem nowym wynalazkiem (zwłaszcza w naszym kraju), zdecydowanie się myli. Gazety w II RP wprost roiły się od plotek, powstawały nawet odrębne czasopisma specjalizujące się w tropieniu skandali kryminalnych, na czele z Tajnym detektywem. Wszystkie godne odnotowanie przestępstwa zostawały opisane na łamach takich przedwojennych tabloidów, a co za tym idzie w tempie błyskawicznym przedostawały się do całego społeczeństwa. Dzisiaj proces Katarzyny W. mogliśmy śledzić w telewizji, wtedy ludzie tłoczyli się pod gmachami sądów chcąc dostać się na sprawę rozpraw i zostać naocznym świadkiem owego wydarzenia. Zwłaszcza, jeśli na ławie oskarżonych zasiadała przedstawicielka płci pięknej, co wbrew temu, co może nam się dzisiaj wydawać, nie było wówczas rzadkim przypadkiem.
Proces Rity Gorgonowej był jednym z najgłośniejszych procesów międzywojnia, ale nie jedynym. W książce Upadłe damy II Rzeczpospolitej autor, Kamil Janicki, twierdzi wręcz, że w latach 30. istniały o wiele barwniejsze sprawy, których bohaterkami były właśnie wspomniane w tytule ‘damy’. Posiłkując się informacjami znalezionymi na łamach ówczesnej prasy dokłada on wszelkich starań, by odtworzyć przebieg siedmiu zbrodni oraz następujących po nich procesów ich sprawczyń. Czytając kolejne rozdziały tej książki ciężko odmówić mu racji, jego bohaterki są wyjątkowo przebiegłe oraz bezwzględne. Szantaż, wyłudzenia, zabójstwa* a nawet stręczycielstwa – żadna z tych rzeczy nie była im straszne. Działały w pojedynkę lub formowały całe siatki. Pochodziły zarówno z nizin społecznych, jak i z arystokracji. Motywy zbrodni bywały oczywiście różne, chociaż najczęściej miały związek z chęcią wzbogacenia się. No cóż, w tej materii od wieków nic się nie zmienia.
Oczywiście autor na opisaniu zbrodni nie poprzestaje. Samo zajście to zaledwie połowa historii, uzupełnia je zawsze pełnie niedomówień śledztwo i wreszcie widowiskowy proces. Całości towarzyszy atmosfera skandalu, oczywiście odpowiednio podsycana przez prasę, która opierając się głównie na plotkach i poszlakach tworzyła teksty, które jakością zbliżone były do standardów dzisiejszych tabloidów. Sam proces oraz werdykt były szeroko dyskutowane, po czym sprawa przycichała a oczy całego społeczeństwa zwracały się w kierunku nowej zbrodni i jego sprawcy, którego podobizna niemal natychmiast znajdowała się na okładce magazynu. Warto bowiem zauważyć, że w II RP przestępcy nie mieli co liczyć na przesłanianie twarzy przez wydawców woalką utkaną z kratek, czy na kondensacje nazwiska do zaledwie jednej litery. Co więcej, w prasie czasami pojawiały się nawet ich adresy zamieszkania.
Warto wspomnieć, że książka ta nie jest opracowaniem historycznym. Autor opisuje każdą sprawę z literackim zacięciem, w sposób przywodzący na myśl opowiadanie kryminalne. Odtwarzając sytuacje autor mógł popuścić wodze fantazji, jednak wciąż pozostaje on wiarygodny. Opisywane zdarzenie podpiera całą listą materiałów źródłowych (również w postaci fotografii), a jeśli pojawia się jakaś kwestia dyskusyjna, lub niepewna – zaznacza to. Upadłe damy II Rzeczpospolitej to idealna książka na długie, zimowe wieczory, jej lektura jest bowiem połączeniem przyjemnego z pożytecznym. W końcu dobrze jest dowiedzieć się nieco więcej o społeczeństwie polskim sprzed 80-kilku lat i dojść do wniosku, że nawet w kwestii przestępczości tak naprawdę łączy nas więcej, niż do tej pory przypuszczaliśmy.
*polecam rozdział Zabójczyni małej Zosi. Okazuje się, że w Łodzi AD 1938 znajdziemy niepokojący pierwowzór Katarzyny W.
fragment Tajnego detektywa pochodzi z tajnydetektyw.blogspot.com