Proza, poezja, architektura. Wrażenia z ostatnio przeczytanych książek, garść informacji z rynku wydawniczego oraz okazyjne wynurzenia literaturą inspirowane.
Łukasz Jarosz
Wydawnictwo Znak, 2012
Kim jest Łukasz Jarosz? No właśnie, przeciętny czytelnik raczej bezradnie wzruszy ramionami słysząc takie pytanie*. Jest poetą. Przeciętny czytelnik wyda z siebie cichutkie ‘aha’, po czym oddali się w bliżej nieznanym kierunku. Ja, jako jedna z tych przeciętnych, udałam się w kierunku biblioteki, gdzie, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, znalazłam Pełną krew – szósty tomik poetycki wspomnianego autora, nominowany do Nagrody Wisławy Szymborskiej oraz finalista Orfeusza. Nie dbając o zapoznanie się z jakąkolwiek notą biograficzną autora przed rozpoczęciem lektury (nigdy tego nie robię, nie lubię spoilerów a fakty z życia autora niekiedy również do nich należą) z ciekawością zabrałam się do lektury. W życiorys autora spojrzałam dopiero po przeczytaniu wszystkich 46 wierszy, chociaż nie było to wcale konieczne.
Pełna krew to tomik na wskroś osobisty. To nie żadna liryka maski, nikt też nie otacza się murem skomplikowanych metafor. Jarosz w wierszach umieszcza swoich najbliższych, pojawia się postać matki (Wiersz dla mojej matki), żony oraz córki. Jeden wiersz poświęcił ‘pamięci mojej babki, Felicji Libudy’ (Długa podróż), w innych pojawiają się również przyjaciele oraz sąsiedzi. W rezultacie tworzy swój własny świat, mikrokosmos, którym chętnie się z nami dzieli. Dużą rolę odgrywa również miejsce zamieszkania poety, praktycznie przez całą lekturę czuć obecność wsi, z poszczególnych wersów wychylają się mniej lub bardziej sentymentalne obrazy poświęcone otaczającej go okolicy, pozbawione zbędnych gloryfikacji czy peanów. Momentami czułam się, jakbym czytała zamkniętą w formie wierszy prozę Myśliwskiego – podobnie refleksyjną, tylko nieco smutniejszą. Dlatego też na mojej twarzy pojawił się uśmiech, gdy na stronie nr 33 zobaczyłam cytat z Nagiego sadu. Tym razem moja intuicja była nieomylna.
Autor nie skupia się jednak wyłącznie na teraźniejszości. Czasami cofa się do czasów swojej młodości, wspomina dawnych znajomych oraz pewne zdarzenia (jak chociażby zbieranie buraków pastewnych w Ziemi). A co gdyby zrobić krok dalej (lub raczej wstecz) i powspominać wciąż tak atrakcyjne dla liryki czasy wojny? Powstaje problem, bo przecież ten wciąż młody (rocznik 1978) poeta nie pamięta tego, co działo się w czasie wojennej zawieruchy. Tutaj na pomoc przychodzi stary sąsiad, prawdopodobnie były partyzant, i jego opowiadanie zawarte w pięciu krótkich, aczkolwiek wyrazistych wierszach. Pojawia się również spisana relacja babci - przerażająca historia głodu i rzezi na Ukrainie. Długa podróż, bo właśnie o tym wierszu mowa, zdecydowanie wyróżnia się na tle pozostałych utworów zebranych w tomiku, nie tylko pod względem długości, ale również mocy oddziaływania na czytelnika. Czasem by opowiedzieć historię nie potrzeba zbyt wielu słów, wystarczą migawki, fragmenty wspomnień.
Jedną rzecz należy jednak doprecyzować: Pełna krew jest tomikiem, który mówi o wojnie oraz zawiera kilka mniej przyjaznych dla oka obrazów, jednak nie są to teksty doszczętnie pozbawione nadziei, nie wszystkie wiersze można określić stwierdzeniem ‘straszne i smutne’. Owszem, pojawia się tutaj śmierć i często jest bardzo refleksyjnie, jednak u Jarosza czasem przez ciemne chmury przebija optymistyczne słońce. Może nie uśmiecha się ono od ucha do ucha, jednak emituje przyjemne ciepło.
Najnowszy tomik Łukasza Jarosza jest wypełniony utworami z których płynie spokój i zaduma. To pisanie trochę w starym stylu, zwięźle i spokojnie, zamiast szokować, skłania do refleksji. A gdyby tego było mało, to całość dzięki sprawnemu warsztatowi autora prezentuje naprawdę dobry poziom.
Aż ciężko uwierzyć, że, jak podaje nota biograficzna, autor jest perkusista w zespole metalowym (Chaotic Splutter). Tego z jego wierszy nie udało mi się wyczytać. I chyba tego nie żałuję.
*Fani sportu krzykną ‘kick-bokser i karateka’! Jednak nie, nie o tego pana tutaj chodzi.